28 września, 2011

Zwycięstwo zdrowego rozsądku

Negocjowanie warunków kapitulacji Warszawy
Dziś w Polsce smutna rocznica. 28 września 1939 roku gen. Tadeusz Kutrzeba podpisał niemiecko – polską umowę o kapitulacji Warszawy. Rozwieszono plakaty informujące o poddaniu miasta, a prezydent Stefan Starzyński wygłosił przez radio ostatnie przemówienie. Do niewoli niemieckiej trafiło grubo ponad sto tysięcy polskich żołnierzy walczących w obronie stolicy. Dla Warszawy nastał czas sześcioletniej okupacji.

 Kapitulacja okazała się jednak jedynym rozsądnym i nie cierpiącym zwłoki krokiem. Już i tak w trakcie walk zginęło około dziesięć tysięcy mieszkańców stolicy, a dziesięć procent zabudowy miasta zamieniło się w ruiny. Trzeźwa ocena położenia Warszawy i jej zerowych szans na zwycięstwo o własnych siłach, brak kogokolwiek w Europie, kto chciałby przyjść jej z pomocą, nieuchronnie prowadziła do decyzji o poddaniu miasta.

 Nieraz tak w życiu bywa, że trzeba nam podejmować chociaż smutne, to jednak roztropne decyzje. Upieranie się, trwanie w beznadziejnej postawie co najwyżej przedłuża agonię, a zarazem pogarsza sytuację. Naprawdę już lepiej się poddać, przyznać do braku sił, do niezdolności poradzenia sobie z problemem, niż iść w zaparte i ponosić dalsze szkody.

 W ogłoszonej w porę kapitulacji jest nawet jakiś element pozytywny. Przede wszystkim taki, że poddający się człowiek wyrzeka się osobistej dumy i pychy, a to jest już sam w sobie wielki krok ku odrodzeniu. Ponadto jawny akt poddania się zazwyczaj wygasza dalszą agresję nieprzyjaciela. Ustaje więc przemoc i krzywda, a w jej miejsce czasem pojawia się nawet współczucie. Kapitulacja nie jest najgorszym rozwiązaniem.

 W rocznicę kapitulacji Warszawy myślę dziś o ludziach, o których wiem, że w ostatnich miesiącach poniekąd się poddali. Odeszli z pracy na eksponowanym stanowisku, zawiesili działalność własnej firmy, zrezygnowali z pełnionej funkcji, a nawet wycofali się ze służby kościelnej. Znam takie osoby i wcale nie myślę o nich źle. Wprost przeciwnie, przez konkretną rezygnację bardziej zyskali w moich oczach, niż gdyby kurczowo trzymali się swojej pozycji robiąc jedynie dobrą minę do złej już gry.

 W nauczaniu Jezusa pojawia się wątek o zdroworozsądkowym myśleniu w sytuacjach nie rokujących żadnego sukcesu. Albo, który król, wyruszając na wojnę z drugim królem, nie siądzie najpierw i nie naradzi się, czy będzie w stanie w dziesięć tysięcy zmierzyć się z tym, który z dwudziestoma tysiącami wyrusza przeciwko niemu? Jeśli zaś nie, to gdy tamten jeszcze jest daleko, wysyła poselstwo i zapytuje o warunki pokoju [Łk 14,31–32]. Po co dalej brnąć, skoro gołym okiem już widać, że nic z tego dobrego nie będzie. Czasem lepiej się w porę poddać, niż dać się zabić.

 Oczywiście są sytuacje, gdy walczyć trzeba aż na śmierć, na przykład, opierać się aż do krwi w walce przeciw grzechowi [Hbr 12,4], ale nieraz lepiej jest zrezygnować z dalszej walki i się po prostu poddać. Nie żeby na wieki sczeznąć, lecz żeby się podnieść, odzyskując z czasem zdolność do dalszego życia i pożytecznej aktywności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz