nocna wizyta faryzeusza Nikodema |
Wywołało to oczywiście wielkie poruszenie w całym mieście i zrodziło pytanie, kim On jest? Po dokonaniu licznych cudów w Jerozolimie Pan Jezus poszedł nad Jordan, do znanego Mu już miejsca, gdzie od dłuższego czasu gromadzili się ludzie pragnący odnowy duchowej i nastawieni na pokutę.
Rosnąca popularność Jezusa nie mogła pozostać nie zauważona. Wzbudzał tak wielkie zainteresowanie, że nawet przyciągający dotąd tłumy Jan Chrzciciel w porównaniu z Jezusem znalazł się na marginesie uwagi publicznej.
Popularność to jedna z największych namiętności ludzkiej duszy. By ją osiągnąć i jak najdłużej utrzymać, niejeden człowiek gotów jest na wszystko. Dotyczy to nie tylko polityków czy artystów. Nawet niektórzy chrześcijanie do tego stopnia ulegają urokowi popularności, że godzą się na liczne kompromisy etyczno – moralne, których zazwyczaj ona wymaga.
Wieść o popularności Jezusa szybko dotarła też do faryzeuszy, wielkich strażników tradycji żydowskiej, którzy zaczęli się Nim bardzo interesować. Takie kwestie jak przestrzeganie sabatu, składanie dziesięcin, a zwłaszcza zachowywanie czystości rytualnej, od dawna leżały im na sercu, a Jezus przez odważny akt wypędzenia przekupniów ze świątyni bardzo wpadł im w oko. Jeden z nich, Nikodem, przyszedł nawet do Jezusa na sławetną nocną rozmowę, aby zasygnalizować Mu zainteresowanie z ich strony i jakoś Go pozyskać.
Ponieważ faryzeusze byli bardzo poważani przez większość Izraelitów, można by powiedzieć, że przed Jezusem otwierały się nowe możliwości docierania do tłumów i głoszenia im dobrej nowiny o Królestwie Bożym. Należało tylko wejść z nimi w bliższy kontakt i zbudować przyjacielskie relacje.
Jednakże Jezus nie tylko nie poszedł tym tropem, lecz zrobił coś wręcz przeciwnego. A gdy Pan się dowiedział, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus zyskuje więcej uczniów i więcej chrzci niż Jan, (chociaż sam Jezus nie chrzcił, ale jego uczniowie) opuścił Judeę i odszedł z powrotem do Galilei [Jn 4,1–3]. Równie wymowna była Jego postawa po cudownym nakarmieniu pięciu tysięcy. Jezus zaś poznawszy, że zamyślają podejść, porwać go i obwołać królem, uszedł znowu na górę sam jeden [Jn 6,15].
Oczywiście, Jezus nie bał się, że faryzeusze Go otumanią, zrobią z niego innego człowieka albo wyrządzą Mu jakąś fizyczną krzywdę. Chodziło Mu o duchowy wydźwięk relacji z nimi. Poszedł znów do Galilei, jak najdalej od faryzeuszów, bowiem poprzez jakikolwiek bliższy kontakt z faryzeuszami Jego działalność mogłaby zostać sprowadzona do poziomu ludzkiego i odczytana jako zwykła troska o zachowanie tradycji żydowskiej.
Jezus nie przyszedł, by współpracować z faryzeuszami. Nie chciał popularności za cenę bycia odbieranym, jako kolejny działacz społeczny, rzecznik jedności narodowej, obrońca życia czy bojownik o podniesienie poziomu moralności w narodzie. Jezus przyszedł zbawić lud swój od grzechów jego [Mt 1,21] i jakakolwiek integracja z faryzeuszami mogłaby stanąć temu na drodze.
Dlatego Pan Jezus, widząc ich zainteresowanie, na tym etapie swojej działalności czym prędzej poszedł od nich jak najdalej, bo lepiej być osamotnionym, niż zasiadać w gronie obłudników.
Niestety, niejeden niegdyś dobrze się zapowiadający uczeń Jezusa dał się upolować. Wystarczyło, że go zaprosili do wspólnego stołu, obdarzyli jakimś stanowiskiem, ustami jakiegoś swojego Nikodema powiedzieli mu parę miłych słów i zmienił się nie do poznania. Utracił swoją tożsamość bezkompromisowego sługi Bożego. Stał się przyjacielem świata [Jk 4,4], choćby nie wiem jak religijne miał on oblicze.
Czy współczesny chrześcijanin w Polsce, podglądając Jezusa w poruszonej sprawie, może się czegoś praktycznego nauczyć?
Wiedzieć, jak żył i postępował Jezus to jedno, a samemu starać się ze wszystkich sił, w mocy Ducha Świętego, tak żyć, to drugie...
OdpowiedzUsuńDziękuję bracie za ten trafny wpis. Obyśmy jako wierzący zawsze o tym pamiętali, będąc bezkompromisowymi sługami Bożymi.