Wspomnijmy dziś morską Bitwę pod Oliwą, do której doszło 28 listopada 1627 roku w Zatoce Gdańskiej pomiędzy 6 okrętami floty szwedzkiej, a 10 okrętami floty polskiej. Jak wiadomo, Polacy odnieśli w tej bitwie zwycięstwo i chociaż miało ono jedynie znaczenie propagandowe, to jednak do dzisiaj jest chlubą oręża polskiego.
Smutną ciekawostką Bitwy pod Oliwą okazała się przewrotność losu admirała Dickmanna. Normalnie, admirałem polskiej floty był wówczas Wilhelm Appelman. Z powodu choroby jednakże nie mógł wziąć udziału w bitwie. Komisarze królewscy wyznaczyli więc przed bitwą nowe dowództwo. Funkcję admirała i dowództwo nad polskimi okrętami otrzymał Holender, Arend Dickmann. Z pewnością był to dla niego wielki awans, a zarazem koniec wszystkiego. Już po zakończeniu bitwy przypadkowa kula artyleryjska trafiła i uśmierciła 55 letniego Arenda Dickmana.
Na okoliczność tego wspomnienia warto zastanowić się nad zaskakująco przewrotnym następstwem zdarzeń, jakie mogą się nam czasem przytrafić. Bywa – jak w przypadku nieszczęsnego admirała Dickmanna – że uśmiech losu staje się zarazem pocałunkiem czarnej wdowy. Bywa jednak i tak, że to, co w danej chwili wydaje się niepowodzeniem, okazuje się dla nas wielkim błogosławieństwem i prawdziwym uśmiechem losu. Niejeden raz słyszeliśmy o ludziach, którzy przeklinali los, że np. nie zdążyli na samolot, a potem, po katastrofie nie mogli posiąść się ze szczęścia, że otrzymali niejako drugie życie.
Świadomi powyższego, chrześcijanie całkowicie ufają, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani [Rz 8,28]. Z godnością i pełnym przekonaniem o słuszności tego, co nas spotyka, bierzemy za dobrą monetę nawet przeciwności, niepowodzenia i chorobę. Jeżeli naprawdę ofiarowaliśmy samych siebie Bogu, to możemy spokojnie patrzeć w przyszłość. Dobrze mi, żem został upokorzony, abym się nauczył ustaw twoich [Ps 119,71] – przyznał Dawid. Wieczorem bywa płacz, ale rankiem wesele [Ps 30,6]. W chwilach awansu palma nam nie odbija, a w chwilach przykrości nie pogrążamy się w żalu. Wiemy, że nad naszym losem czuwa Bóg.
Można się domyślać, że awansowany Arend Dickmann od 24 listopada prężył pierś z dumy, lecz po kilku dniach już go nie było. Niejeden z nas, pomijany i lekceważony, kuli się dziś od pogardy i dyskretnie ociera łzy niepomyślności. Jeżeli przez wiarę w Jezusa Chrystusa staliśmy się dziećmi Bożymi, bądźmy spokojni. Prawdziwy awans jest coraz bliżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz