Wszyscy z natury jesteśmy samolubami. Albowiem nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje [Ef 5,29]. Do tego stopnia miłujemy samych siebie, że Słowo Boże tę miłość czyni miarą nakazanej nam miłości do bliźnich: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego [Mt 22,29]. Innymi słowy, nie potrzeba, żebyśmy nie wiadomo jak silili się na miłość do innych ludzi. Wystarczy, że będziemy ich miłować tak, jak kochamy samych siebie.
Przedłużająca się zima i niedobór światła słonecznego, dość mocno odbija się na naszej psychice i negatywnie wpływa na samopoczucie. Chodzimy smutni i jakby przytłoczeni jakimś ciężarem. Zdarza się, że zły nastrój odreagowujemy niemiłym stosunkiem do napotykanych ludzi, a nawet wyrządzaniem przykrości swoim najbliższym. Coraz łatwiej wyprowadzić nas z emocjonalnej równowagi. Co zrobić, żeby to zmienić?
Czasem wydaje się nam, że najlepszym sposobem poprawienia sobie nastroju jest skupienie uwagi na swoich zachciankach i danie im przynajmniej chwilowego ujścia. Niektórzy poprawiają sobie humor wyjściem na zakupy, inni wypadem do restauracji lub kina, a inni urządzają sobie totalne leniuchowanie.
Nie chcę tu proponować czegoś takiego, bo to dla chrześcijanina żadna rada. Jaki mam pomysł? Otóż gdy zima wciąż nie chce odpuścić i tak uparcie obniża nam poziom zadowolenia z życia, chcę serdecznie zachęcić nas wszystkich do zrobienia czegoś dla innych.
Moje osobiste doświadczenia wskazują, że nie ma lepszego sposobu na poprawienie kondycji psychicznej i wprawienia się w dobry nastrój. Choćbym nie wiem jak był ponury i przybity złymi okolicznościami, zawsze gdy przestanę skupiać się na czubku własnego nosa i bezinteresownie zrobię coś dla innych, moje samopoczucie ulega wręcz gwałtownej poprawie.
W czym tkwi tajemnica? Bóg tak ukształtował naszą psychikę, żebyśmy tkwiącą w nas miłość własną nakierowywali na naszych bliźnich. Jeżeli tego nie robimy, zaczynamy się dusić swoim samolubstwem, żeby nie powiedzieć, egoizmem. Niby zaspokajamy swoje zachcianki, ale chodzimy jakoś niespokojni, a nawet poirytowani. Dopiero wówczas, gdy ów strumień miłości samego siebie dosięgnie któregoś z naszych bliskich, ogarnia nas błogie poczucie spełnienia.
Liczę się z tym, że niektórych zalewa teraz fala sceptycyzmu. Nie dowierzają mi, że i w ich przypadku będzie podobnie. Najlepszym sposobem przekonania się, czy czasem nie wypisuję tu jakichś farmazonów, będzie po prostu rozejrzenie się wokoło i zrobienie czegoś dla innych.
Nie wzywam tu bynajmniej do żadnego heroizmu. Najzwyczajniej odwołuję się jedynie do miłości własnej, jaka tkwi w każdym z nas i staram się tylko delikatnie tak ją ukierunkować, ażebyśmy mieli z niej jak najwięcej przyjemności. Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, aniżeli brać [Dz 20,35].
Zauważmy, że Pismo Święte naucza: Kto miłuje żonę swoją, samego siebie miłuje [Ef 5,28]. Mąż dobry samemu sobie czyni dobrze, lecz mąż okrutny kaleczy własne ciało [Prz 11,17].
Ja bym jeszcze dodal
OdpowiedzUsuń'Bo kto chce być zadowolony z życia i oglądać dni dobre, ten niech powstrzyma język swój od złego, a wargi swoje od mowy zdradliwej. 11 Niech się odwróci od złego, a czyni dobre, niech szuka pokoju i dąży do niego'. 1 P 3,10-11
:)
Fantastyczny pomysł.
OdpowiedzUsuń