Kto używa telefonu komórkowego, ten wie coś niecoś o popularności serwisów SMS. Wysyłając SMS można np. pomóc powodzianom, nakarmić dziecko w Afryce albo zagłosować na ulubioną piosenkę, lecz przede wszystkim – można wziąć udział w loterii i wygrać wspaniałą nagrodę!
Niemal każdego dnia otrzymujemy jakąś kuszącą propozycję. Czeka na nas samochód znanej marki, mnóstwo rozmaitych nagród, albo najzwyczajniej po prostu gotówka. Wystarczy wysłać SMS? No, nie tylko. Trzeba do tego być jeszcze naiwnym, ponieważ z pewnością w tych loteriach nie chodzi o jeden tylko SMS.
Czytałem o ludziach, którzy stracili sporo pieniędzy, zanim zorientowali się, że są nabijani w butelkę. Pewien starszy człowiek ze Szczecina stracił podobno ponad 10 tysięcy złotych w telewizyjnej loterii "Pusty SMS". Był przekonany, że zgodnie z odbieranymi komunikatami, kolejny SMS będzie już na pewno tym właściwym, który przyniesie mu upragnioną korzyść.
W rzeczonej loterii, jak na ironię, chodziło o wygranie 10 tysięcy złotych. Rzeczywiście, ktoś je wygrał, lecz nie wspomniany człowiek, który wysyłał SMS–y i za nie zapłacił. Pieniądze trafiły do innych kieszeni i bezpowrotnie poszły na prywatne cele kogoś innego. O to zresztą od samego początku w tej loterii przecież chodziło.
Naciągaczy nie brak również w środowiskach religijnych. Każdego dnia setki rozmaitych organizacji parakościelnych, kaznodziejów i działaczy podaje numery kont bankowych i apeluje o wspieranie ich działalności. Teoretycznie ma to służyć wyższym celom duchowym i przynieść korzyść ofiarodawcom, a w gruncie rzeczy staje się źródłem niekontrolowanego finansowania wygodnego życia wąskiej grupy osób.
Jak rozsądnie wspierać działalność Kościoła? Z nauki Pisma Świętego wynika, że prawdziwe życie chrześcijańskie toczy się w realiach lokalnej wspólnoty. Wierni przynależąc do zboru i wspierając swój zbór materialnie, są jednocześnie sami beneficjentami gromadzonych w ten sposób środków. Zupełnie podobnie jak Żydzi przeznaczając dziesiątą część swoich przychodów na cele życia religijnego, partycypowali w finansowaniu aktów pobożności swojej rodziny i wspólnego świętowania przed obliczem Jahwe.
Nie inaczej ma być i dzisiaj w Kościele. Dla przykładu, członkowie wspólnoty chrześcijańskiej, której wraz z sześcioma innymi braćmi przewodzę, w minionym tygodniu uczestniczyli we wczasach zborowych. Koszty tego wypoczynku w połowie zostały sfinansowane przez zbór, dzięki czemu był on powszechnie dostępny. Po to przecież w ciągu roku poczuwamy się do obowiązku materialnego zaopatrzenia swojego zboru, aby wspólnie z tych zgromadzonych środków móc korzystać.
Chrześcijańskie dawanie nie może nabijać prywatnych kieszeni błyskotliwych i operatywnych działaczy czy kaznodziejów. Ofiary i darowizny na cele służby Bożej powinny trafiać do zboru, tak aby starsi zboru mogli wspólnie decydować o sposobie ich wykorzystywania. Tak było w okresie wczesnego Kościoła. Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34–35].
Kto wiernie w ciągu roku wnosi ofiary i składki do wspólnej kasy wspólnoty, a potem, gdy przychodzi co do czego i tak musi płacić za wszystko, co w jego zborze jest organizowane – ma prawo czuć się naciągany i wykorzystywany. Jego ofiara przekazana do kasy zboru nie ma przecież charakteru kolejnego SMS we wspomnianych loteriach. W zborze każda złotówka ma służyć wspólnemu pożytkowi. Tak bracia moi być powinno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz