03 lutego, 2011

Dzień, w którym umrą złe słowa

3 lutego przeszedł do historii jako "The Day the Music Died" (Dzień, w którym umarła muzyka). Stało się tak za sprawą słynnego songu Dona McLeana "American Pie", w którym opłakuje on nagłą śmierć Buddy Holly'ego, legendy wschodzącego rock&rolla.

 Buddy Holly (faktycznie: Charles Hardin Holley) był piosenkarzem rockandrollowym, gitarzystą kompozytorem i wizjonerem. W ciągu bardzo krótkiej aktywności muzycznej dokonał wielu ważnych eksperymentów i stał się wzorcem dla niejednej późniejszej gwiazdy rocka.

 Zginął 3 lutego 1959 roku w wypadku lotniczym, w wieku zaledwie 22 lat. Był w trasie koncertowej, a zima utrudniała przemieszczanie się do kolejnych miejsc występu. W busie, którym podróżowali popsuło się ogrzewanie. Dla Buddy'ego zorganizowano przelot małym samolotem, w którym były jeszcze dwa inne miejsca.

 Krótko potem samolot prowadzony przez 21-letniego pilota, Rogera Petersona, z trzema muzykami w fotelach pasażerskich, rozbił się w pobliżu miasteczka Clear Lake w stanie Iowa. Wszyscy zginęli [na zdjęciu pomnik muzyka w miejscu katastrofy].

 Przywołuję dziś to zdarzenie, bo zaintrygował mnie w nim wprawdzie poboczny, ale jednak warty odnotowania, szczegół.

 Było jasne, że wraz z liderem zespołu poleci basista Waylon Jennings. Ten jednak na prośbę innego muzyka odstąpił mu swoje miejsce i postanowił podróżować busem. Gdy Buddy dowiedział się o jego zamiarach, zażartował: Zgoda, mam nadzieję, że ci ten twój bus zamarznie. Walon, w równie żartobliwym tonie, odpowiedział: Dobrze, a ja mam nadzieję, że twój samolot się rozbije. Tych przekornych słów Jennings miał żałować potem przez całą resztę swojego życia.

 Zbyt łatwo przychodzi nam wypowiadanie słów, których potem żałujemy. Czasem pobudza nas do tego, jak w przypadku Jennings'a, bezmyślna przekora albo niewinna głupota, lecz czasem ich źródłem stają się też złe emocje.

Poirytowani, niechętni w stosunku do jakiejś osoby, mówimy jej przykre słowa albo zaczynamy o niej plotkować i obmawiać ją w gronie znajomych. Co z tego, że potem żałujemy swych słów, skoro zostały wypowiedziane, usłyszane i wciąż mogą odbijać się złym echem wśród ludzi?

 Dlatego Biblia naucza: Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, które może budować, gdy zajdzie potrzeba, aby przyniosło błogosławieństwo tym, którzy go słuchają [Ef 4,29]. A powiadam wam, że z każdego nieużytecznego słowa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sądu [Mt 12,36].

 Wszyscy mamy większe lub mniejsze kłopoty z opanowaniem języka. W pełni nikt z ludzi nie może ujarzmić języka, tego krnąbrnego zła, pełnego śmiercionośnego jadu. Nim wysławiamy Pana i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże; z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak, bracia moi, być nie powinno [Jk 3,8–10].

 Niechby dzień, w którym umarła muzyka, stał się dniem, w którym umrą moje złe, bezmyślne i bezużyteczne słowa...

1 komentarz:

  1. Oj, gdyby tak wszyscy ludzie dbali o swój język.By go nie plugawili. By kilka razy się zastanowili, zanim coś powiedzą.Bo złe słowa,często bardziej bolą, aniżeli uderzenie w twarz.Biblia uczy, aby nie plugawić swoich ust...Musimy się całe życie tego uczyć... Serdecznie pozdrawiam Pastorze.

    OdpowiedzUsuń