Od 22 maja do 7 czerwca w moim mieście trwają Gdańskie Dni Sąsiadów. Idea Dnia Sąsiadów zrodziła się w Paryżu w roku 1999. Po dziesięciu latach jest on obchodzony już niemal w całej Europie jako Europejski Dzień Sąsiadów. Generalnie chodzi o nawiązanie bliższych relacji sąsiedzkich. Oficjalną datą tego święta jest ostatni wtorek maja, ale zainspirowane tą ideą spotkania sąsiedzkie odbywają się po prostu w dogodnym dla sąsiadów terminie.
Pomysł bardzo mi się podoba i to z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy jest całkiem oczywisty. Gdy przed piętnastu laty wprowadziłem się z moją rodziną do zakupionego domu, byliśmy tu całkiem nowi i obcy. Nie było łatwo przebić się przez mur nieznajomości i wyobcowania w nowym środowisku. Zauważyłem powszechny brak zwyczaju witania się z ludźmi na osiedlu. Nie mogłem się pogodzić z tym, że miałbym anonimowo mieszkać obok ludzi, o których nic nie wiem. Postanowiłem coś z tym zrobić.
Zacząłem od prostego gestu mówienia sąsiadom – dzień dobry! Z tymi najbliższymi poszło łatwo, ale dalsi nie byli aż tak chętni do odwzajemniania moich pozdrowień. Dzisiaj w rejonie gdzie mieszkam nie mam już z tym trudności. Z przyjemnością pozdrawiamy się z wieloma sąsiadami, a nawet z ludźmi, którzy mieszkają gdzieś dalej, a tylko regularnie przechodzą obok naszego domu. Z niektórymi osobami zapoznałem się też już bliżej i jestem zorientowany kim są i czym się na co dzień zajmują. Większość z sąsiadów też wie, kim ja jestem.
Właśnie! Drugim powodem, dla którego bliska mi jest idea Dnia Sąsiada, to sprawa dzielenia się z sąsiadami ewangelią. Już dawno zauważyłem, że łatwiej mi przychodzi głosić ewangelię ludziom żyjącym gdzieś daleko, niż tym, którzy mieszkają po sąsiedzku. To jest dla mnie prawdziwe wyzwanie. Dzień Sąsiada budzi więc moją wrażliwość i budująco niepokoi mnie w tej sprawie.
Co mam na myśli? Wciąż wraca mi obraz pana Waldemara, na oko, mniej więcej pięćdziesięcioletniego sąsiada. Krótko po przeprowadzce zaczęliśmy się kłaniać sobie z daleka. Całymi dniami go nie było, tylko pod wieczór była szansa go zobaczyć i pozdrowić. Myślałem o tym, żeby mu się jakoś bliżej przedstawić, powiedzieć o moim związku z Jezusem. Czekałem na dogodną okazję. I oto któregoś dnia zobaczyłem klepsydrę na ogrodzeniu jego domu. Pan Waldemar zmarł nagle na zawał serca. Spóźniłem się. Przeprosiłem Boga za swoją opieszałość, ale poczucie niespełnienia pozostało.
Dobrze, że wymyślili Dzień Sąsiada. Stanowi dla mnie dobry bodziec. Nie chcę żyć na osiedlu wyobcowany, chociaż z racji wiary w Jezusa, raczej nie będzie tu mowy o jakieś zażyłości. Lecz nade wszystko, każdy kolejny mój sąsiad powinien mieć swój dzień, w którym podzielę się z nim Dobrą Nowiną. „Idź do domu swego, do swoich, i oznajmij im, jak wielkie rzeczy Pan ci uczynił i jak się nad tobą zmiłował” [Mk 5,19]. Chodzi tu o moje najbliższe otoczenie.
Co z tego, że pojadę gdzieś w Polskę, albo na Litwę wzywać do nawrócenia i zapoznawać ludzi z Jezusem, jeśli nie wywiażę się z głównego zadania? Moim podstawowym polem do ewangelizacji są moi krewni i sąsiedzi. Oni też potrzebują zbawienia z grzechów i nowego życia! "Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie. Ale jak mają wzywać tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszeć, jeśli nie ma tego, który zwiastuje?" [Rz 10,13-14].
A Ty? Co myślisz o Dniu Sąsiada?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz